Wtorek, 11 sierpnia 2015
Kategoria 51-100km, Cross w górach
Pasmo Stożka i Czantorii
Jednym z celów na ten sezon było zdobycie Czantorii, więc ten szczyt obrałem sobie za następny cel wyjazdu. Chcąc spędzić więcej czasu w górach, zaplanowałem sobie przejazd pasmem od wspomnianej Czantorii, przez Soszów i Stożek ze zjazdem w okolicy jeziora Czerniańskiego. Po zerknięciu na mapę okazało się, że taka trasa to około 160 km w tym ponad 20 km w terenie przez góry. Z moją kondycją mogło być to ciężkie do wykonania, a chciałem uniknąć pospiechu i w spokoju nacieszyć się widokami. Rozważałem więc przejazd pociągiem, ale po sprawdzeniu rozkładu okazało się, że nie jest on zbyt korzystny. Kolejną alternatywą był samochód z tym, że nie posiadam żadnego bagażnika do przewozu roweru. Po chwili namysłu i pomierzeniu bagażnika okazało się, że po złożeniu tylnych siedzeń i zdjęciu kół rower zmieści się do mojego małego Hyundaia. Spakowawszy więc wszystko ruszyłem rano autem do Skoczowa. Trasa zaczyna się wprawdzie w Ustroniu, ale postanowiłem zrobić sobie rozgrzewkę i nabić trochę kilometrów. Na parkingu miejskim w Skoczowie składam rower w całość i ruszam w drogę wiślaną trasą rowerową. Podjazd rozpoczynam ul. Akacjowej, i do ośrodka Poniwiec docieram asfaltem. Stąd wedle opisów w internecie powinna iść droga gruntowa do czarnego szlaku. Droga ta jest niestety pełna sporych, luźnych kamieni co w połączeniu z nachyleniem sprawią, że przez jakieś 400 m muszę prowadzić rower. A miała to być najłatwiejsza droga na Czantorię. Po dotarciu do Czarnego szlaku jest jeszcze jeden krótki kawałek (z 50 m) na którym muszę podprowadzać, ale tu pojawiają się już widoki.

Na czarnym szlaku © lenon77
Kupuję bilet na wieżę widokową i podziwiam panoramę okolicy, choć widoczność nie jest najlepsza.

Ustroń widziany z Czantorii © lenon77

Na wieży widokowej - Czantoria © lenon77
Po chwili odpoczynku rozpoczynam zjazd w kierunku Soszowa. Miejscami jest sporo kamieni i wolę sprowadzić kawałek rower, ale sam jestem zaskoczony, że po takiej drodze udaje mi się jechać. Podjazd pod Sam Soszów, choć miejscami stromy udaje się pokonać w siodle.

Na Soszowie © lenon77
W schronisku jem żurek i kupuję picie po czym ruszam dalej. Jest stromo ale do Cieślara da się jechać. Zjazd do małego Stożka również jest bezproblemowy i wkrótce ukazuje się ostatnia duża góra na trasie czyli Stożek Wielki.

W drodze na Stożek Wielki © lenon77
Ten podjazd jest niewykonalny i większość drogi to pchanie, dopiero końcówkę da się podjechać rowerem. Niebo robi się coraz bardziej zachmurzone, więc nie marnuję czasu i jadę dalej. Droga na Kiczory jest wąska i skalista, więc fragmentami podprowadzam rower, choć przy dobrej technice i typowym góralu dało by się to przejechać. Zatrzymuję się na chwilę przy malowniczych skałach i robię zdjęcia.

Skały na Kiczorach © lenon77
Na szczycie Kiczorów spotykam turystów, którzy są pod wrażeniem, że jadę tu rowerem. Po krótkiej pogawędce zjeżdżam czerwonym szlakiem w stronę Kubalonki. Zjazd jest bardzo kamienisty i niestety przed przełęczą Łączecko łapię pierwszego w życiu "snake'a". Podczas wymiany dętki słyszę dochodzące z oddali grzmoty, więc staram się uwinąć jak najszybciej. Na skrzyżowaniu dróg spotykam innego rowerzystę, który jedzie w stronę Baraniej Góry. Chwilę rozmawiamy po czym każdy z nas rusza w swoją stronę. W stronę Kubalonki wiedzie teraz przyjemna szutrówka pozwalająca się nieźle rozpędzić, ale nie ciesze się zjazdem zbyt długo, bo po chwili zaczyna padać. I to padać porządnie, bo rozpętuje się prawdziwa burza. Grzmi, pada grad, a wiatr zrywa szyszki z drzew. Zatrzymuję się na chwilę żeby włożyć komórkę i aparat do plecaka i założyć na niego pokrowiec przeciwdeszczowy. Zastanawiam się czy nie przeczekać pod drzewami, ale grzmi coraz bliżej, więc postanawiam jak najszybciej zjechać z gór. Jadę co sił w nogach wspomnianą szutrówką mijając gdzieś skręt w czerwony szlak. Wiem, że nie jestem na dobrej drodze, ale postanawiam po prostu jechać w dół i po kilkunastu minutach dojeżdżam do asfaltu i zabudowań. Chronię się pod dachem jednego z z domów i sprawdzam na smartfonie gdzie jestem. Osiedle Kubalonka jakiś kilometr od przełęczy, więc nie jest źle. Pada jeszcze z jakieś pół godziny, a gdy przestaje decyduję się jechać zgodnie z planem nad jezioro Czerniańskie i tam wjechać na wiślaną trasę rowerową. Drogą w kierunku zameczku prezydenckiego jest mocno z górki i gdyby nie to, że jestem przemoczony to szło by się tu niezłe rozpędzić. Ochłodziło się i w mokrej koszulce przy prędkości 50km/h było naprawdę zimno. Zatrzymuję się jeszcze by zrobić zdjęcie i ruszam nad jezioro.

Zamek Prezydencki w Wiśle © lenon77
Tam wbijam na szlak rowerowy i jadę w kierunku Skoczowa. Miejscami oznaczenie drogi jest słabe i jadę na wyczucie mokrymi ścieżkami. W Skoczowie raczej nie padało, drogi są suche a nad Wisłą plażują ludzie. Po jakiejś godzinie jazdy docieram na parking i pakuję rower do samochodu. Wyprawa była dość pechowa: przebiłem dętkę i nieźle zmokłem, ale przynajmniej będzie co wspominać.

Na czarnym szlaku © lenon77
Kupuję bilet na wieżę widokową i podziwiam panoramę okolicy, choć widoczność nie jest najlepsza.

Ustroń widziany z Czantorii © lenon77

Na wieży widokowej - Czantoria © lenon77
Po chwili odpoczynku rozpoczynam zjazd w kierunku Soszowa. Miejscami jest sporo kamieni i wolę sprowadzić kawałek rower, ale sam jestem zaskoczony, że po takiej drodze udaje mi się jechać. Podjazd pod Sam Soszów, choć miejscami stromy udaje się pokonać w siodle.

Na Soszowie © lenon77
W schronisku jem żurek i kupuję picie po czym ruszam dalej. Jest stromo ale do Cieślara da się jechać. Zjazd do małego Stożka również jest bezproblemowy i wkrótce ukazuje się ostatnia duża góra na trasie czyli Stożek Wielki.

W drodze na Stożek Wielki © lenon77
Ten podjazd jest niewykonalny i większość drogi to pchanie, dopiero końcówkę da się podjechać rowerem. Niebo robi się coraz bardziej zachmurzone, więc nie marnuję czasu i jadę dalej. Droga na Kiczory jest wąska i skalista, więc fragmentami podprowadzam rower, choć przy dobrej technice i typowym góralu dało by się to przejechać. Zatrzymuję się na chwilę przy malowniczych skałach i robię zdjęcia.

Skały na Kiczorach © lenon77
Na szczycie Kiczorów spotykam turystów, którzy są pod wrażeniem, że jadę tu rowerem. Po krótkiej pogawędce zjeżdżam czerwonym szlakiem w stronę Kubalonki. Zjazd jest bardzo kamienisty i niestety przed przełęczą Łączecko łapię pierwszego w życiu "snake'a". Podczas wymiany dętki słyszę dochodzące z oddali grzmoty, więc staram się uwinąć jak najszybciej. Na skrzyżowaniu dróg spotykam innego rowerzystę, który jedzie w stronę Baraniej Góry. Chwilę rozmawiamy po czym każdy z nas rusza w swoją stronę. W stronę Kubalonki wiedzie teraz przyjemna szutrówka pozwalająca się nieźle rozpędzić, ale nie ciesze się zjazdem zbyt długo, bo po chwili zaczyna padać. I to padać porządnie, bo rozpętuje się prawdziwa burza. Grzmi, pada grad, a wiatr zrywa szyszki z drzew. Zatrzymuję się na chwilę żeby włożyć komórkę i aparat do plecaka i założyć na niego pokrowiec przeciwdeszczowy. Zastanawiam się czy nie przeczekać pod drzewami, ale grzmi coraz bliżej, więc postanawiam jak najszybciej zjechać z gór. Jadę co sił w nogach wspomnianą szutrówką mijając gdzieś skręt w czerwony szlak. Wiem, że nie jestem na dobrej drodze, ale postanawiam po prostu jechać w dół i po kilkunastu minutach dojeżdżam do asfaltu i zabudowań. Chronię się pod dachem jednego z z domów i sprawdzam na smartfonie gdzie jestem. Osiedle Kubalonka jakiś kilometr od przełęczy, więc nie jest źle. Pada jeszcze z jakieś pół godziny, a gdy przestaje decyduję się jechać zgodnie z planem nad jezioro Czerniańskie i tam wjechać na wiślaną trasę rowerową. Drogą w kierunku zameczku prezydenckiego jest mocno z górki i gdyby nie to, że jestem przemoczony to szło by się tu niezłe rozpędzić. Ochłodziło się i w mokrej koszulce przy prędkości 50km/h było naprawdę zimno. Zatrzymuję się jeszcze by zrobić zdjęcie i ruszam nad jezioro.

Zamek Prezydencki w Wiśle © lenon77
Tam wbijam na szlak rowerowy i jadę w kierunku Skoczowa. Miejscami oznaczenie drogi jest słabe i jadę na wyczucie mokrymi ścieżkami. W Skoczowie raczej nie padało, drogi są suche a nad Wisłą plażują ludzie. Po jakiejś godzinie jazdy docieram na parking i pakuję rower do samochodu. Wyprawa była dość pechowa: przebiłem dętkę i nieźle zmokłem, ale przynajmniej będzie co wspominać.
- DST 72.94km
- Teren 32.10km
- Czas 05:31
- VAVG 13.22km/h
- VMAX 52.00km/h
- Sprzęt Merida Crossway 100V
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!